Rozdział 1

Nie lubił kłaść się do łóżka. Nie lubił spędzać wieczorów samotnie. Nie lubił słuchać pustych słów pocieszenia. Nie lubił ludzi stawiających się w jego sytuacji. Nie lubił zamykać oczu. Uwielbiał zatracać się we wspomnieniach, które tak cholernie bolały. Uwielbiał być masochistą.

Kolejny dzień spędzony na ćwiczeniu skomplikowanej choreografii oraz próbie zapamiętania tekstu. Piątka młodych chłopaków była już potwornie wykończona. Ile to już nie widzieli członków swojej rodziny? Zdecydowanie zbyt wiele czasu minęło. Te pięć minut po każdym występie nie jest przecież wystarczające. Nic nie mogli poradzić. Stali przed ogromną szansą i nie mogli sobie pozwolić na to, by ją zmarnować. Pracowali ciężko, dawali z siebie wszystko, a publiczność to doceniała. Pięli się coraz wyżej. Jeszcze tylko trzy tygodnie dzieliły ich od osiągnięcia najwyższego celu.
Nie byli pozytywnie nastawieni do wyboru, jakiego dokonał dla nich niejaki Simon Cowell. Ta piosenka zdecydowanie im nie podchodziła. Co chwila jakieś nieczyste dźwięki, kolejne nerwy oraz pretensje. Każdemu powoli zaczynały puszczać nerwy. Nawet ten najspokojniejszy ze wszystkich kręcił się po scenie, obgryzając paznokcie ze zdenerwowania. Simon kręcił głową z dezaprobatą przypominając co chwila, że to już ostatnia szansa i muszą się wykazać. No ale przecież robili wszystko, co w ich mocy. Starali się.
Nie wyszło. Tym razem głosy publiczności okazały się niewystarczające. Ktoś musiał odpaść z popularnego programu, jakim jest X-Factor. Padło na tą piątkę. Zaśpiewali, jak mogli najlepiej. Dali z siebie sto procent. A jednak poczucie winy zżerało każdego z nich. Nie potrafili poradzić sobie z fatalną porażką, która raz na zawsze przekreśliła ich karierę. Stworzyli prawie idealny zespół. Polubili się, zżyli i nagle to piękne marzenie się kończy. Muszą powrócić do szarej rzeczywistości. Szkoła, rodzina, przyjaciele. Zwykłe czynności, od których mieli nadzieję się odzwyczaić.
Cała piątka spędzała ostatni, wspólny weekend. Podczas finałowego odcinka mieli dać swój ostatni występ. W prawdzie Simon Cowell obiecał im już zająć się przyszłością One Direction, ale nie chcieli żyć marzeniami, które już raz brutalnie zostały zdeptane.
Najmłodszy z muzyków potrzebował kilku godzin spędzonych w samotności. Dla niego życie w Londynie było czymś zupełnie innym. To miasto go zafascynowało i obiecał sobie, iż jak tylko skończy szkołę średnią, złoży papiery na jakąś miejscową uczelnię. Potrzebował kontaktu z ludźmi, którzy nie rozpoznawali go na każdym kroku. W Holmes Chapel praktycznie nie miał życia. Dawni przyjaciele się zmienili. Tutaj jeszcze mógł czuć się anonimowo, chociaż kątem oka zauważył już kilka dziewczyn wskazujących na niego palcem. Jako, że w uszach miał słuchawki, a na głowę naciągnął kaptur zrozumiały, iż nie jest w nastroju do wspólnych zdjęć.
Zatrzymał się w parku. Słońce już dawno zaszło i znacznie się ochłodziło. To jednak nie zniechęciło go do zajęcia miejsca na ławce w najbardziej oddalonej części. Nie zauważył nawet osoby, która zbliżyła się pewnym krokiem i usiadła obok.
- To jeszcze nie koniec świata – dopiero delikatny głos wyrwał go z zamyślenia. Zerknął na dziewczynę i odniósł wrażenie, że to anioł zstąpił na ziemię. Oliwkowa cera, długie włosy w kolorze mahoniu oraz ciemne oczy, które najbardziej przyciągały uwagę.
- Zobaczysz, jeszcze o was usłyszą – odezwała się raz jeszcze, a na jej pełne usta wkradł się szeroki uśmiech. – To ty jesteś ten Harry Styles z One Direction, prawda?
- Pewnie już niedługo.
Wzruszył obojętnie ramionami.
- Planujesz zmienić imię? A może nazwisko? – Dziewczyna zmysłowo zagryzła dolną wargę, chociaż pewnie nawet nie zdawała sobie z tego sprawy. – Albo jedno i drugie?
Uśmiechnął się mimowolnie. Nie sądził nawet, że jakaś fanka może nie być wścibska, a całkiem normalna. Do tej pory wszyscy, którzy go rozpoznawali szukali jakiejś sensacji. A ona? Przysiadła się bez zbędnego pytania, natychmiast rzuciła pocieszający tekst i zaczęła żartować.
- No dobrze Harry. Lepiej się przygotuj do jutrzejszego występu. Od niego może całkiem sporo zależeć.
Nie miał pojęcia, jak długo trwał w zamyśleniu nad słodyczą głosu owej dziewczyny. Kiedy jednak podniósł wzrok, nie było jej. Mruknął jednie:
- Chciałbym poznać twoje imię…

Harry podniósł się z łóżka, przecierając zaspane powieki. Na zegarze widniała godzina czwarta dwadzieścia. Wzdłuż jego kręgosłupa przebiegł zimny dreszcz. Jak długo jeszcze to będzie trwać? Ile czasu może zabrać nastolatkowi przejście do porządku dziennego nad czymś takim? Westchnął cicho, próbując uspokoić rozpędzone tętno. Zapalił nocną lampkę. Jej światło padło na jedno z wielu zdjęć, których nie był w stanie się pozbyć. Przytulił je do piersi.
Nie sądził, że jeszcze kiedyś się spotkają. Myślał, że przepadła na zawsze, a jednak wpadli na siebie zupełnie przypadkiem następnego dnia. Rozpoznał ją od razu.

- Hej, poczekaj!
Chwycił ostrożnie jej ramię, kiedy szła przed siebie ze spuszczoną głową. Nie zdawała się już być tak radosną i bezpośrednią dziewczyną. Spowita w mrok emanowała zupełnie inną energią, jednak w świetle dnia zdała mu się jeszcze piękniejsza. Wysoka, szczupła, o egzotycznej urodzie.
- Przepraszam, znamy się? – Zapytała, rękawem bluzy pospiesznie ocierając łzy. A może mu się tylko zdawało? Jedyne na co miał ochotę, to przytulić ją i ochronić przed złem otaczającego świata. – Ach, Harry Styles.
- To pewnie niezbyt odpowiednia chwila, ale czy dasz się zaprosić na herbatę?
- Masz rację, to nie jest odpowiednia chwila. – Ciemnowłosa pociągnęła nosem. – Przepraszam, chyba powinnam już iść.
Nie pozwolił jej na to. Nie mógł dopuścić, by odeszła bez słowa. Jakimś cudem zgodziła się na krótki spacer po Londynie. Poznał wreszcie jej imię. Julienne. JULIE. Zapewne poprosiłby również o jej numer telefonu, ale nie chciał być jednym z tych natarczywych. Mógł poczekać. Ostatnio był skłonny do podejmowania słusznych decyzji. Nie chciał niczego zniszczyć. Nie spodziewał się jednak, jak bardzo bolesna może być prawda. Nie tylko dla Julie. Tych kilka minut szczerej rozmowy sprawiło, iż dziewczyna stała mu się dziwnie bliska. Nie mógł patrzeć na kolejne łzy, które płynęły po jej policzkach.
- To jeszcze nie koniec świata – zacytował jej własne słowa. Julienne znów otarła łzy rękawem bluzy, uśmiechając się przy tym blado. – Ludzie z tego wychodzą, wiesz?
- Nie Harry. To kolejny nawrót choroby i tym razem lekarze już nie chcą podejmować się leczenia. Według nich powinnam godnie przeżyć ten czas, który mi pozostał. Ale wiesz co w tym wszystkim jest najgorsze? – Julie musiała wziąć głęboki oddech, by znów się nie rozpłakać. – Nie odchodzi się we śnie. Długie tygodnie będę cierpieć, a nawet najsilniejsze leki nie pomogą.
Kędzierzawy nie potrafił znaleźć odpowiednich słów pocieszenia. Nie znał nikogo, kto by przeszedł przez coś podobnego.

- Styles, musimy się zbierać na wywiad – rzucił szybko mulat, zjawiając się na krótką chwilę w pokoju przyjaciela.
Harry niechętnie podniósł się z łóżka, przy okazji chwytając koszulę leżącą na podłodze. Nie miał ochoty stroić się specjalnie na jakiś głupi wywiad w telewizji śniadaniowej. Dziennikarze znów będą zadawać pytania, na które nie będzie chciał udzielać odpowiedzi. Nie lubił, kiedy ludzie wtykali nos w nieswoje sprawy, a robili to notorycznie. Smutne historie są tym, czym prasa uwielbia żyć.
Dłonią przeczesał loki, które znajdowały się w nieładzie. Styles szybko doszedł do wniosku, że nawet najlepsza makijażystka nie pozbędzie się ciemnych worków pod jego oczami. Nic nie mógł poradzić na to, że każdej nocy dręczyły go koszmary lub wspomnienia. Czasem jedno i drugie. Nawet gorąca kawa nie była w stanie postawić go na nogi, a przecież człowiek musiał spać. Nawet tabletki nasenne w żaden sposób nie pomagały.
- Biedaku, wyglądasz potwornie – szepnęła Danielle, wciskając w dłoń kędzierzawego kubek z orzechowym cappuccino. – Może nie powinieneś jechać? Wasz manager coś wymyśli.
- Daj spokój. – Harry wymusił uśmiech na ustach, narzucając na ramiona granatową marynarkę. Nie chciał wychodzić, chociaż słońce przyjemnie grzało, a termometr wskazywał dwadzieścia dwa stopnie. Lato zbliżało się wielkimi krokami, a on myślami wciąż był przy lutym i dniu, kiedy ostatni raz widział Julienne.
- Haz, może wybierzesz się z nami na wakacje w Los Angeles? – Rzucił Louis Tomlinson, który jako ostatni znalazł się w samochodzie. – Nie możesz siedzieć w Londynie i użalać się nad własnym losem. Minęły trzy miesiące, więc powinieneś wreszcie…
- Louis, przymknij się – warknął Liam znad gazety, mierząc przyjaciela ostrzegawczym spojrzeniem.
- Ja tylko stwierdzam fakt, rozumiesz? – Szatyn w dalszym ciągu nie zamierzał milczeć. – Harry, serio. Musisz odpocząć i wyjechać z miasta. Julie nie chciała być z tobą i powinieneś to uszanować.
- Nie wypowiadaj się na tematy, o których żaden z was nie ma pojęcia – szepnął Harry, zaciskając dłonie w pięści.

Razem z Julienne nie chcieli opowiadać o jej chorobie. Dziewczyna marzyła o tym, by wszyscy traktowali ją normalnie. Zero litości, również z jego strony. I tak było do ich ostatnich, wspólnych chwil.

Odautorsko: Witam na moim kolejnym opowiadaniu, z którym chyba jestem póki co najbardziej zżyta. Liczę, że również Wam przypadnie do gustu. Zostawcie proszę komentarze bym wiedziała, że mam dla kogo publikować :) Wystarczy nawet kropka, byle by w jakiś sposób została zaznaczona Wasza obecność.

Obserwatorzy

.

.